Lgniemy do miłości jak ćmy do światła Krzysiek i Robert. Adam i Marcin. Dwa związki, w których od dłuższego czasu nie układa się najlepiej. Pierwszą parę dopadła rutyna, a skrajnie różne charaktery mężczyzn utrudniają im znalezienie wspólnego rytmu. Druga – balansuje na granicy lojalności i zdrady. Gdy ich drogi krzyżują się na wrześniowej domówce, niespodziewana fascynacja przeradza się w coś więcej. Spotkania, wyjazdy, coraz śmielsze gesty oraz zbliżenia wywołujące motyle w brzuchu tworzą skomplikowaną więź. Zawiła relacja skłania czterech mężczyzn do zawarcia układu, który już wkrótce przedefiniuje ich podejście do związków, miłości oraz samych siebie. Ale… czy więcej zawsze znaczy lepiej? – A jak układa się tobie i Robertowi? – zapytał Adam. Z chwilowego zamyślenia wyrwał go brodacz. Nawet nie zauważył, gdy zawieszony w swojej głowie wpatrywał się w ćmę, która spacerowała po ścianie w kącie pokoju. – Nam? No chyba w porządku. – Wzruszył ramionami i dokończył drinka. – To nie jest mocna odpowiedź. – Bo to nie był mocny drink – zaśmiał się Krzysiek. Mocny czy nie mocny, powinno być mu już w tym stanie wszystko jedno. – A teraz tak szczerze? – dopytał Marcin. – Nie mówmy o tych, których nie ma, więc powiedz, czego na przykład ci brakuje.